Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu – czyli alternatywna droga do skinny-fat.

Już chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć kim jest skinny-fat. To szczupła osoba, która mimo niskiej wagi ma stosunkowo dużo tłuszczu. Wygląda miękko i niejędrnie (vide zdjęcie tytułowe, które jakimś cudem krąży po sieci jako inspiracja). Najprawdopodobniej nie ćwiczy i się głodzi.

Wciąż jednak szokuje mnie, jak wiele osób nie rozumie, że przyczyną takiego wyglądu nie zawsze jest lenistwo i ED.
Ostatnio na V. pojawił się taki oto wpis (mam nadzieję, że autorka się nie obrazi, jeśli to przeczyta):
„Otóż, mam problem: cały 2013 rok poświęciłam na zrzucenie nadprogramowych kilogramów z sukcesem. Z wagi 85 zeszłam na 60 mimo to nie jestem zadowolona. Stosowałam dietę 1500 ( dużo białka, pełnoziarniste pieczywo, owoce) i ruszałam się 6 dni w tygodniu przez 2-2,5 godziny, mimo to dalej mam otłuszczony brzuch i mało jędrne ciało, robię co mogę, staję na rzęsach dużo się ruszałam w 2014 i dalej stosowałam dietę 1500 ale tłuszcz z brzucha ani drgnie, co prawda mięśnie rosną ale nie widać ich pod tłuszczem. Wciągam brzuch bo wstyd, wszyscy się zachwycają moją nową figurą, mówią że dużo schudłam i że mam przestać a ja nie mogę im powiedzieć że mam jeszcze dużo pracy nad sobą bo zaraz krzyczą anoreksja! Moja figura przedstawia się następująco: chudy tyłek, zapadła klatka piersiowa, tłuste ramiona, brzuch jak w 4 lub 6 miesiącu ciąży w zależności od pory dnia i tego co zjem, brak wcięcia w talii, długie kołkowate nogi, tłuste uda na samej górze i chude łydki. Ciało okropnie ciastowate jakby nigdy nietknięte sportem pomimo tego że jestem sportowcem i kocham ten chol… rower.”
W temacie wątku pojawia się fraza „otłuszczone ciało mimo diety i aerobów”.
A ja  mam ochotę krzyczeć „nie mimo, nie mimo – PRZEZ!”
Gdyby mnie spytać jaka jest największa zbrodnia współczesnego przemysłu fitness, to powiedziałabym, że to wciskanie kobietom, iż ich wymarzone, szczupłe i lekko wyrzeźbione ciało, uzyska się dietą 1500 i bardzo intensywnymi treningami cardio. Zaraz na drugim miejscu byłoby sugerowanie, że waga fit inspiracji i ich poziom body fat są wyznacznikami zdrowia i sprawności fizycznej. To zabójcze combo łączy w sobie absurdalne oczekiwania względem własnego ciała z błędnym wyobrażeniem jakimi środkami taki efekt da się osiągnąć. W efekcie tego im bardziej się staramy, tym bardziej niszczymy nasze ciało. W końcu im więcej skalpelków, tym lepiej? Nie? Nie.
Pisałam już kiedyś o cardio w kontekście ewolucyjnym, ale przypomnę raz jeszcze – intensywne cardio to sport, który owszem spala dużo kcal, ale przy diecie niedoborowej spala te kcal również z mięśni. Jak to działa?
Nasze ciało w czasie wysiłku powinno czerpać energię z tłuszczu i glikogenu zgromadzonego w mięśniach. Korzystanie z tłuszczu to powolny proces – możliwy tylko wtedy, gdy nasza aktywność nie jest zbyt energochłonna (dlatego fat burning zone na maszynach cardio jest bardzo spokojną aktywnością, co wielu dziwi). W momencie, kiedy potrzebujemy energii szybko i w dużych ilościach czerpiemy ją głównie z zapasów eneregtycznych w mięśniach. Ile tego glikogenu jest? Od 200g  do 400g (plus 100g w wątrobie) LINK. Wartość ta jest zależna od masy mięśniowej i sprawności fizycznej. U przeciętnego człowieka to ok 1-1.5% masy mięśni. Szczupła kobieta może założyć, że jest bliżej tej minimalnej wartości.

W tej tabelce podana zawartość glikogenu jest równa maksymalnej (400g). Ze strony bieganie.pl

Przy intensywnym wysiłku cardio spalamy dużo kcal i nawet 60- 70% z nich może pochodzić z węglowodanów.

Ta tabelka akurat z tekstu zachwalającego intensywne cardio 🙂

Co to oznacza? Ano to, że powiedzmy spalając 1000 kcal takim wysiłkiem 700 kcal będzie pochodzić z węgli. A 800 kcal to pi razy oko właśnie 200g glikogenu. Widzicie dokąd to zmierza? Ćwicząc intensywnie „wypalenie” naszych zapasów nie jest bardzo trudne nawet, gdy jedziemy na „pełnym baku”. A co dopiero, gdy jesteśmy na restrykcyjnej czy niskowęglowodanowej diecie, mamy złą kondycję, przez co nasze tętno bardzo szybko wyskakuje z burning zone do cardio zone i ćwiczymy codziennie (regeneracja zapasów glikogenu trwa nawet do 48 h).
A im mniejsze nasze zapasy glikogenu, tym większe ryzyko spalenia mięśni. Pojawiają się w sieci informacje, że nawet 40-50% straconej w czasie nierozsądnej redukcji wagi może pochodzić z masy mięśniowej (już pominę całą resztę konsekwencji wyboru takiej aktywności, pisałam o tym w końcu w linkowanym już tekście o cardio).
Tak oto ćwiczymy bardzo dużo, nasze ciało robi się mniejsze i mniejsze, ale nadal jest niejędrne i miękkie. Co robimy? Redukujemy się dalej próbując się dokopać do 6 paku. W końcu lubimy fit sylwetki, kochamy nasze 2 godziny cardio 6 razy w tygodniu. Im mniej ważymy, tym mniej chętnie nasze ciało pozbywa się tłuszczu, proces wyniszczenia organizmu postępuje.
Co więc robić, olaboga?! Nie ćwiczyć cardio? No nie. Nie o to chodzi. Trzeba po prostu:
-zachować zdrowy rozsądek i umiar
-jeść odpowiednio do swojej intensywnej aktywności, a nie to uklepane 1500-1600 kcal.
-przeznaczyć odpowiednią ilość czasu na regenerację organizmu
-dopasować bwt do uprawianej dyscypliny sportowej, nie obcinać niepotrzebnie węglowodanów
-uważać na zbyt szybkie spadki wagi.

Chciałam tu wrzucić jakieś zdjęcie skinny fata uzyskanego treningiem z sieci, ale trochę mi żal tych dziewczyn, które były na tyle wytrwałe, by mało jeść i ciężko ćwiczyć i tak im się natura odpłaciła. Z resztą pewnie wiecie jak to wygląda, nie potrzeba dokumentacji fotograficznej.


Ktoś z potreningu chyba podgląda mojego bloga – tekst z dzisiaj, który przytacza trochę ciekawych faktów na temat cardio.

Waga nie spada – widać buduję mięśnie! (nie, nie budujesz…)

Tak się utarło mówić wśród odchudzających się kobiet, że brak spadków wagi oznacza, że „mięśnie rosną”. Po sieci krąży taki obrazek – pojawił się nawet na profilu u Ewy Chodakowskiej.

tluszcz-kontra-miesnie

Motywuje do ćwiczeń, nie? Szkoda tylko, że to bzdura. Serio szkoda.

Jak wyglądają fakty?

ANO TAK.

Gęstość mieśni, to jakieś 1.06 g/ml a gęstość tłuszczu, to około 0.9 g/ml. Z tego wynika, że jeden litr mięśni waży 1.06 kg, a jeden litr tłuszczu 0.9 kg. Innymi słowy różnica wynosi 18%. Zamiana 5 kg tłuszczu, na pięć kilo mięśni oznacza spadek „objętości” ciała o mniej niż 1 litr. Generalnie tyle, co schudnięcie mniej niż jednego kilograma samego tłuszczu (tak przynajmniej wynika z tych danych :)). Ale nie to się tak na prawdę liczy. Dla 60 kg kobiety o bf 25% zastąpienie 5 kg tłuszczu mięśniami obniży bowiem poziom tłuszczu w ciele dramatycznie – bo aż do 16%. To różnica między kluską a fitnesską. Wszystko to oznacza tyle mniej więcej, że muskularne ciało nie jest ani dużo cięższe od przeciętnego, ani nie ma sporo mniejszych obwodów, ale za to bardzo różni się jakością i wyglądem.

Niestety przekonanie o  niesamowitej różnicy gęstości mięśni i tłuszczu utarło się na tyle, że nikogo już nie dziwi stwierdzenie „nie chudnę, bo rosną mi mięśnie”.

Ekhem.

Niestety prawdopodobieństwo, że zachodzi właśnie taki proces jest bliskie zera (oczywiście nie mówię to o planowej, długotrwałej rekompozycji). Większość blogów/stron fitnessowych prowadzonych przez profesjonalistów jest w tej kwestii dość zgodna.

EDIT (styczeń 2015): Co jest dość zabawne, to to, że w sumie sama jestem przykładem, że rekomp jest możliwy – w przeciągu ostatniego roku zauważyłam duże zmiany na ciele mimo praktycznie stałej wagi. ALE tu muszę podkreślić, że nie byłam w tym okresie na diecie redukcyjnej, a cały proces przebiegał na tyle powoli, że w skali miesiąca różnica w wyglądzie/wymiarach była praktycznie niezauważalna. Zaliczyłam też 3 miesiące trochę nieplanowanej redukcji, po których nastąpiły 3 miesiące nieplanowanej masy 😉 więc na upartego może i powinnam traktować ten rok w kategorii pracy w cyklach.

LINK.

Przeciętna kobieta nie biorąca sterydów jest wstanie przy odpowiednim treningu na masę przybrać od 0.05 do 0.11 kg na tydzień. Czyli ok. 0.22 – 0.45 kg miesięcznie. Co jest praktycznie niezaprzeczalnym dowodem na to, że jeśli do tej pory chudłaś w tempie 1 kg na tydzień i nagle przestałaś, to nie budujesz mięśni, tylko po prostu osiągnęłaś plateau. Btw – cóż to by był za niesamowity zbieg okoliczności, aby na diecie redukcyjnej zyskiwać mięśnie idealnie w stosunku 1:1 z utratą tłuszczu…

W ludzkim ciele zachodzi pełno procesów, które wpływają na wagę i centymetry – gromadzenie wody (btw 1 kg na litr – czemu nikt nie tłumaczy się „spadają mi cm, zamieniam tłuszcz na wodę”?), lekka zmiana kształtu mięśni – ich ujędrnienie i uniesienie, fluktuacje masy treści jelitowej, opuchnięcie mięśni po treningu etc. Znając powyższe dane, możemy z dużą pewnością założyć, że akurat wpływ przyrostu mięśni na wagę jest mocno przereklamowany.

Żeby nie było – Jestem w stanie uwierzyć, że ktoś, kto ma poważny niedobór masy mięśniowej odbiegający dobrych parę kilo od zdrowej normy, zauważa po treningach znaczące zmiany na ciele nie tylko wizualne, ale też wagowe i obwodowe (a wieeelu osób to dotyczy). Wtedy bowiem ciało łapie masę stosunkowo szybko. Niestety zdobycie każdego kilograma ponad tę normę, to ciężka praca na siłowni. Dla wyobraźni, MAX mięśni jakie może nadbudować kobieta naturalnie w przeciągu życia to 10-12 kg. Zakładając zgodnie z wcześniejszymi obliczeniami, że jako początkujące łapiemy pierwsze 5 kg w przeciągu roku, dwóch, każdy kolejny kg będzie przypłacony wieloma miesiącami czy nawet latami ciężkiej pracy.

Chciałam wam jeszcze pokazać pewną przemianę, która bardzo pięknie pokazuje, co tak na prawdę mięśnie robią z sylwetką. Przykład dość ekstremalny, bo pani faktycznie zmienia się z kluski w bardzo mocno przypakowaną fitnesskę. O ile zmiana sylwetki jest kolosalna, to same obwody zdają się być…dość zbliżone. A kobieta trenuje naście lat na bardzo wysokim poziomie, jedząc w okolicach 3000 kcal. To chyba mówi wszystko w temacie magicznych zmian obwodów i wagi wynikających z „nabierania masy mięśniowej” przy diecie 1300 i ćwiczeniach dywanowych.

Picture-37

Więcej zdjęć na blogu Gokaleo.

PS Może mi teraz jakaś czytelniczka napisać, że gadam bzdury, bo ona mięśni nabrała na diecie itd.. Odpowiem zawczasu – to, co tutaj piszę, to nie są moje przemyślenia, doświadczenia własne czy z pracy z innymi ludźmi. To przetworzone informacje znalezione na różnych stronach, w miarę możliwości zrewidowane i sprawdzone. Ja te  dane „kupuję”, mnie ta argumentacja i liczby przekonują. Jeśli was nie…no bywa – nie musimy się zgadzać, możemy dyskutować 🙂

„Jem zdrowo, nie czuję głodu” czyli trochę o ryzyku redukcji bez liczenia kcal.

„Jem zdrowo: warzywa, owoce, chude mięso, produkty pełnoziarniste, nabiał. Nie liczę kalorii i nie jestem głodna.” To chyba jedna z najczęstszych odpowiedzi, gdy panią z problemami z redukcją pyta się co je. Kiedy to słyszę, to zawsze pytam o wypis z menu delikwentki.

Z reguły wygląda to mniej więcej tak:

Śniadanie – owsianka z bananem i orzechami

2 śniadanie – kanapki z szynką i pomidorem

obiad – kurczak z ryżem i warzywami

podwieczorek – jogurt i jabłko

kolacja – wieśniak, pół papryki i pół ogórka szklarniowego

 

Niby fajnie, ale jak to się przedstawia, po wbiciu do kalkulatora kalorii i BWT?

PRZYKŁADOWE "ZDROWE" MENU

PRZYKŁADOWE „ZDROWE” MENU

Słabo.

To dieta poniżej ppm, z drastycznym niedoborem tłuszczu, niby całkiem przyzwoitym poziomem białka, ale pochodzącego głównie z nabiału. Lepiej, jeśli zwyczajem sfd odejmiemy z tej tabelki warzywa, to nagle nasze dobowe kcal spadną w okolice 1000. Jak widać można „jeść zdrowo” i mimo to totalnie rozwalić sobie metabolizm i cykl miesiączkowy.

Myślę, że wiele osób po prostu ma zakodowane, że na diecie należy „mniej żreć”. Ale prawda jest taka, że lepszy efekt daje po prostu „żreć rozsądniej”.

Poniżej przykład prostego menu na 1500 kcal (bez warzyw) składającego się z produktów bezglutenowych.

śniadanie: jaglanka (80g) z bananem, migdałami i WHEY

lunch: 120g kuraka z warzywami po chińsku z makaronem ryżowym (typowa porcja 60g). Nektarynka

obiad: 150g burger z chudej wołowiny + warzywka na patelnię

kolacja: kulka mozzarelli z bawołu z sałatką caprese z oliwą

Pi razy oko 100g białka, 60g tłuszczu, 145g węgli, czyli dieta nadal stosunkowo nisko kaloryczna. To przerobiony wycinek z mojego dziennego menu – mogę wam zagwarantować, że to ogromna porcja jedzenia. Że po zjedzeniu takiego menu, można mieć wyrzuty sumienia, wywołane przeżarciem. Nie,  nie żartuję.

Problemem z jedzeniem zdrowo i czysto często nie jest głód, tylko wręcz odwrotnie – uczucie przepełnienia i w jego rezultacie dalsze, niepotrzebne redukowanie kalorii. Dlatego wszystkim odchudzającym się kobietom polecam z całego serca raz na jakiś czas wbić dzienne menu do kalkulatora i sprawdzić, czy aby nie jedzą za mało.

I lachon of the day.

10543909_1458724321046072_1446187942_n

 

BWT łopatologicznie

tumblr_n9ktplsTnI1scog3to1_500

Lachon inspiracyjny.

Ile znacie rozkładów BWT (Białko-Węglowodany-Tłuszcze)?

30-40-30

33-33-33

15-45-30

10-50-30

30-55-15

10-80-10

Coś jeszcze? Można tak długo wypisywać. Pytanie brzmi, skąd te rozbieżności?

Odpowiedź jest dość prosta. Na proporcje BWT wpływają znacząco nie tylko płeć i aktywność fizyczna, ale też, o czym się zapomina, zapotrzebowanie kaloryczne (czyli np. nasza waga).

Przeanalizujmy wszystko po kolei.

Ilość białka jest zależna od masy ciała. Jego przyswajalność jako materiału budulcowego jest mocno ograniczona, a jego nadmiar prowadzi do zakwaszenia organizmu. dlatego też zalecane dawki białka to od 1 grama (a nawet minimalnie poniżej) do 2.5 grama na kg dla osób trenujących siłowo. Jak to się przekłada na procenty? Załóżmy, że mamy 70 kg babkę na diecie i 70 kg faceta na masie. Oboje jedzą po 2g na kg masy ciała. Babka je 1500 kcal, stąd owe 140 g białka będzie dla niej stanowić prawie 40% !!! dziennego zapotrzebowania. Gdyby jadła zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem – powiedzmy 2200 kcal, było by to 25 %. Za to u chłopaka jedzącego 3000 kcal będzie to jedynie 20 %. Widzicie dokąd to zmierza? Większość rozpisów zapotrzebowania kcal dotyczy ludzi NIE będących na redukcji. Dla nich procentowy udział białka może spokojnie spaść do 15-20% i nadal będzie to odpowiednia ilość. Dodajcie do tego fakt, że przecież można jeść w przedziale 1-2.5 grama na kg masy ciała i już są to rozbieżności rzędu 10-40%, i de facto obie te wartości są poprawne.

Lepiej – szukając rozpisów na stronach dla pakerów, weźmy pod uwagę, że ich podziałki mogą brać pod uwagę lekkie „wspomaganie”, które np. zwiększa przyswajalność białek i co za tym idzie nadaje sens jedzeniu większej ich ilości.

Na sfd ladies zaleca się rozkład 30-40-30 i jest to dla kobiety o przeciętnej masie ciała właśnie 2g na kg przy diecie 1700-2000 kcal. U kobiety jedzącej 1000 kcal próby jedzenia 2g białka na kg masy ciała są bezsensowne – będzie ono wtedy stanowić ponad 50 % dziennej dawki kcal i jest nie tylko okropnie monotonne, ale też grozi problemami zdrowotnymi. Wchodzenie na dietę low carb tylko po to, by wyrobić kulturystyczną normę białek na redukcji (sic!) jest delikatnie mówiąc bez sensu i może namieszać w hormonach (jeszcze raz  – faceci nie muszą się tak tego obawiać).

Dalej.

Podobna zależność dotyczy tłuszczu. Zalecenia dotyczą głównie ilości gram na kg masy ciała. I z reguły jest to w wypadku kobiet MINIMUM 1 g na kg masy ciała. Czyli dla uśrednionej kobiety ważącej 60 kg i jedzącej na lekkiej redukcji 1800 kcal będzie to właśnie 30% 🙂 U mężczyzny o podobnej wadze, jedzącego 1,5 raza więcej kcal, który do tego nie musi z przyczyn hormonalnych trzymać się ściśle ilości spożycia tłuszczu ta liczba może jeszcze spaść. Należało by tutaj wspomnieć, że zalecenia te dotyczą osób bez bardzo dużej nadwagi. Przy otyłości wylicza się zapotrzebowanie szacując zapotrzebowanie dla beztłuszczowej masy ciała.

Węgle to to, „co zostaje” z naszych kcal. Przy czym osoba trenująca wytrzymałościowo nie powinna szaleć z ich obcinaniem. Generalnie zakłada się 4g na kg masy ciała jako standard. Razem z danymi o białku i tłuszczu dałoby nam to dla 60 kg kobiety pi razy oko cpm – 2000 kcal.

Przypominają mi się tu rozpisy durianridera (frutariański wariat ;)), jedzącego w systemie 80% węgli i po 10% tłuszczu i białka. Jak to się ma do zdrowej diety? Ano tak. Durianrider trenuje wytrzymałościowo, nie trenuje siłowo. Je dużo, bo biega długodystantowo, niech będzie 4000 kcal dziennie.

10% kcal z 4000 to 400, czyli 100g białek. Innymi słowy, dla lekkiego faceta to NADAL NORMA na kg masy ciała. 400 kcal tłuszczu to ok 45g. Mało – ale jak pisałam mężczyźni są wstanie ciągnąć na low fat.

Innymi słowy Durianrider jest wstanie funkcjonować względnie zdrowo na W80-B10-T10. Jak to wygląda dla kobiety na typowej diecie 1500? Dla niej 10% białka i tłuszczu to kolejno  37g i 16 g. Czyli zaburzenia miesiączkowania prawie pewne.

Jak więc policzyć zapotrzebowanie dla siebie?

1. Sprawdzić swoje zapotrzebowanie kaloryczne i ustalić ile będziemy jeść na diecie. Jeśli przyjmiecie bardzo niską ilość kcal, to całe liczenie BWT o kant dupia rozbić.

2. Zastanowić się jak trenujemy, czy potrzebujemy więcej węgli, czy białka? Jak tolerujemy węgle i tłuszcz? Przykładowo endomorficy podobno powinni jeść tłuściej, a ektomorficy mogą sobie pozwolić na więcej węgli. osoby z chorymi nerkami nie powinny szaleć z białkiem etc, różnice dotyczą też gruszek (więcej węgli) i jabłek (więcej tłuszczu).

3. Nie schodzimy na low carb (poniżej 100g węgli). Dieta low carb może i jest skuteczna, ale są podejrzenia, że może powodować zaburzenia hormonalne i wyjaławiać florę jelitową. Tak przynajmniej głoszą ladies z forum sfd, a one wiedzą co mówią.

3. Zgodnie ze swoją wagą sprawdzamy jakie jest nasze minimalne zapotrzebowanie na białko i tłuszcz. resztę kcal rozkładamy wedle uznania i preferencji (to ważne – żeby nam przede wszystkim taki rozkład pasował, żebyśmy nie miały problemów z jedzeniem w ten sposób w dłuższym okresie czasu). Tyle 🙂

Jak układać „w głowie” dzienne makra.

Zauważyłam, że wiele osób ma problem z szybkim oszacowaniem zawartości BWT (Białko-Węglowodany-Tłuszcz) w swoich posiłkach oraz z ułożeniem poprawnej diety bez przeliczania gramatury każdego składnika menu na kalkulatorze kalorii. W brew pozorom intuicyjne, poprawne jedzenie, nie jest wcale specjalnie skomplikowane. Wymaga tylko zapamiętania kilku wartości oraz pewnej konsekwencji przy dobieraniu rozmiaru porcji poszczególnych elementów posiłku.

Zacznijmy od podstaw.

Jak pisałam wcześniej, istnieją pewne dość umowne zasady dobierania BWT na diecie, zależnie od wzrostu i aktywności. Ja za naszą bazę przyjmę dietę dla kobiety o wadze 60 kg, która chce jeść minimum 100 g białka (1.7 g na kg) i 60 g tłuszczu, oraz jeść około 1600 kcal (BEZ LICZENIA WARZYW). Czyli delikatną redukcję. Użyję rozpisu na 3-4 dość duże posiłki. Dlaczego? Bo po prostu sama jem 3-4 razy dziennie 😉 Moje menu to z reguły śniadanie, przekąska, lunch i obiad. Założę sobie, że w każdym posiłku, oprócz przekąski, będę starała się jeść 30-35 gram białka i 20 gram tłuszczu. Przekąska będzie służyć uzupełnieniu tych składników, których akurat zabrakło w ciągu dnia. W moim wypadku to z reguły węgle – ale u was może być zupełnie inaczej. Przeanalizujcie więcej jakie rozłożenie makr jest dla was naturalne i najbardziej wam pasuje.

 

A WIĘC.

Oto przykładowa lista kcal i BWT, z której będziemy korzystać:

PRZYKŁADOWE PRODUKTY DO OBLICZEŃ BWT

PRZYKŁADOWE PRODUKTY DO OBLICZEŃ BWT

Popatrzcie na listę chudych mięs, które często jemy na diecie (dział białko i tłuszcz). Typowa porcja to 150 gram (jedna pierś z kury, duży burger wołowy). Porcja dorsza jest ciut większa, bo się bardzo skurczy. Jak widać, wszystkie produkty, oprócz łososia, mają bardzo zbliżoną zawartość białka i tłuszczu, a co za tym idzie również wartość kaloryczną. Łosoś – zawiera sporo więcej tłuszczu – bo aż 20 g – i jest też prawie 2 x bardziej kaloryczny.

Teraz kolejny rządek – bo kto lubi suche, wiórowate mięso bez okrasy? Dodajemy do posiłku 2 łyżki tłuszczu (do mięsa bądź sałatki) bądź trochę mleka kokosowego i już widzimy, że uzyskujemy i kalorycznie, i w kwestii makr praktycznie ten sam skład, co łosoś.

Czyli – porcja obiadowa, to chude mięso plus tłuszcz, bądź tłuste mięso bez tłuszczu. Ew. chude mięso + np. ser feta (o tym na końcu).

Jajka mają skład zbliżony do porcji mięsa z tłuszczem, o ile zjemy ich 4. Mają trochę mniej białka, ale nie jest to drastyczna różnica. Zawsze możemy to podbić później.

Dalej – porcja węgli. Jeśli wpiszemy w tabelkę „zdrowe” węgle (wybrałam bezgluty oraz dodałam chleb) to widzimy jak byk, że mają praktycznie taką samą kaloryczność w porcji i takie same BWT.

Czyli możemy wybrać co nam się najbardziej widzi i efekt będzie porównywalny.

Kontynuując.

Nasz posiłek mięso+węgle+tłuszcz+nieliczone warzywa ma 480 kcal, ok. 35 g białka, 35 g węgli i 20 g tłuszczu. 

Jemy dwa posiłki tego typu dziennie, co daje nam 920 kcal 70 g białka, 70 g węgli i 40 g tłuszczu.

Brakuje nam jeszcze 30 g. białka  i 20 g tłuszczu. moglibyśmy je zyskać, jedząc strączki zamiast klasycznych zbóż na obiad – wtedy nasze białko podskakuje o kolejne 10 g, o tyle samo spadają węgle (których nie liczymy). Większość strączków również ma bardzo podobne BWT w suchym produkcie. Możecie wybrać co lubicie. Np. porcję soczewicy czy cieciorki. Większość tego typu produktów pęcznieje około 3 razy przy gotowaniu, więc 50g suchego produktu, to mniej więcej jak 150 g konserwy.

3 posiłkiem, który ma ZBLIŻONE MAKRA do poprzednich posiłków z mięsem może być: –

-wymieniona wcześniej jajecznica + chleb żytni (100 g), + posiłek przekąska uzupełniająca brakujące 40 g węgli – np. owoce

-shake proteinowy (35 g) + porcja orzechów 30 g + owoce, np duży banan (180g), + posiłek przekąska uzupełniająca brakujące 40 g węgli – np. owoce

-przykład z nabiałem: serek wiejski (200g 22g białka i 10g tłuszczu) + owoc i mała porcja orzechów, wtedy przekąską musimy podbić białko i węgle. Albo np. zostawić tylko węgle, a białko dodać w postaci sera do sałatki przy obiedzie dodając łyżeczkę mniej oliwy. Albo np. Zjeść te strączki na obiad…(multum pomysłów).

-owsianka z WHEY, orzechami i owocami (wielki posiłek, bo węgle pojawiają się 2 razy) już nic nie trzeba więcej jeść

Razem: 1600 kcal, 100 g białka, 60 g tłuszczu i 140 g węgli – zgodnie z planem.

PODSUMOWUJĄC.

Warto myśleć porcjami. Warto również przyjrzeć się  tabelkom BWT, poszukać prawidłowości typowych dla danych grup produktów, wybrać powtarzalny rozmiar porcji produktów z różnych grup odpowiedni dla siebie.

Układając menu w ten sposób, bez liczenia mogę w większości przypadków oszacować, jakie mam makra na dany dzień.

Wiem, że trochę ten wpis namieszany…ale mam nadzieję, że zainspiruje was do przeanalizowania własnych nawyków żywieniowych i sprawdzenia jak się mają do waszego zapotrzebowania na poszczególne makroskładniki.