Ile jesteś wstanie poświęcić dążąc do ideału i na co czekasz? Tekst trochę prywatny.

(I w brew pozorom wcale nie motywacyjny. Ten slogan z obrazka, to taki czarny humor w moim wydaniu.)

Ostatnio często zadaję sobie to pytanie z tytułu tego wpisu, bo moje oczekiwania względem tego, jak powinnam wyglądać, trochę rozjeżdżają się z poglądami mojego ciała na zdrową wagę i bf (set points?).

Mam to moje 60 parę kilo, ślizgam się na granicy 6paku i zastanawiam się co właściwie robić dalej. Waga stoi i uparcie odmawia kooperacji, czy się podgładzam, czy objadam, kończę robiąc rekompozycję. Po trzech latach ćwiczeń siłowych nadal nabieram mięśni na ujemnym bilansie. How come? Nie jest to specjalnie motywujące do trzymania ścisłej diety. Nie, nie narzekam. Lubię swój wygląd na tym etapie, ale fakt, że nie jestem wstanie go w pełni kontrolować dietą i treningami mnie drażni. Wchodzi mi to na ambicję niesamowicie, żeby znaleźć na samą siebie skuteczną metodę. Albo raczej nie znaleźć – wybrać, bo przecież wszystko już w tym temacie zostało wymyślone.

Często widzę na forach tematy dziewczyn, które od wielu tygodni czy miesięcy ciągną redukcję (czy też „stabilizację” na 1500 kcal) i nie chudną. Efektów nie ma, motywacja spada, kończy się to prędzej czy później kompulsami czy dniami obżarstwa, żeby sobie te restrykcje jakoś zrekompensować. Trochę mnie to dziwi. Tzn – jak można non stop robić to samo i liczyć na inny efekt? Że niby nasze ciało nagle, samo z siebie, zacznie chudnąć, jeśli nie chudło do tej pory? To tak niestety nie działa. Czasem sama się łapię na tym, że tłumaczę sobie „jeszcze jeden tydzień i zobaczymy”, „w tym tygodniu zjadłam batona, w przyszłym nie zjem – może schudnę”. I tak mija tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, waga praktycznie się nie zmienia a my tkwimy na ujemnym bilansie zupełnie bez sensu. Patrząc po Vitalii, potrafi to trwać latami, skutkując spowolnionym metabolizmem, ubytkami masy mięśniowej, brakiem postępów na treningach i kompletnie spaczonym wyobrażeniem o tym, ile dorosła kobieta powinna i może jeść na stabilizacji.

Brzmi znajomo?

Nie mam tupetu rozpisywać tutaj jakiegoś genialnego planu na idealną redukcję. To tak złożony problem, że nie sposób go ogarnąć w jednym krótkim tekście. Chciałabym wam natomiast zwrócić uwagę na to, że metod walki z zastojem jest wiele i w brew pozorom dwie najczęściej wybierane, czyli cięcie kcal oraz „czekanie na cud nie zmieniając nic”, nie są tymi najlepszymi. Przykładowe metody redukcji o rosnącym stopniu trudności (subiektywnie i umownie ;)), to np.:

  • Wywalić syfiate jedzenie i zastąpić je zdrowymi odpowiednikami. Czasami już samo to, pozwala zacząć chudnąć. To pierwszy, podstawowy krok dla osób rozpoczynających walkę o sylwetkę.
  • Dodać aktywność fizyczną, którą lubimy, na umiarkowanym poziomie. To ważne, żeby nie zaczynać od razu z godzinnymi treningami 7x w tygodniu. Wybierzmy na początek aktywność, którą będziemy wstanie kontynuować z przyjemnością już po ustabilizowaniu wagi.
  • Zacząć liczyć i w miarę kontrolować makra jeszcze bez odejmowania kcal. Poznać swoje PPM i CPM. Jeśli powyższe rozwiązania nie skutkują, warto przyjrzeć się ile dokładnie jemy. Nie powinno to być ani za mało, ani za dużo. Pisałam wielokrotnie o znaczeniu proporcji BWT, na tym etapie warto by było sprawdzić, czy nasze intuicyjne jedzenie jest „znośne”.
  • Odjąć trochę kcal. Wiele osób popełnia kardynalny błąd zaczynając od razu od tego punktu i odejmując za dużo. Nie znając swojego zapotrzebowania i bez zdrowych nawyków żywieniowych, na wstępie obcinają dramatycznie kcal uniemożliwiając sobie praktycznie jakiekolwiek inne manipulacje dietą w razie zastoju.
  • Dodać aktywność fizyczną, której może i nie lubimy, ale która działa (siłka, interwały – na przykład). Jeśli lekki deficyt kcal nie przynosi efektów, warto zainwestować w sporty, które może nie należą do naszych ulubionych, ale mają potwierdzoną skuteczność redukcyjną. Babka z siłki może dodać interwały, biegaczka trening siłowy.
  • Zacząć liczyć makra restrykcyjnie i dopasować je do naszego celu i aktywności. Zaczyna się robić poważniej, gdy zaczynamy faktycznie kontrolować makra i dopasowywać je do naszego stylu życia. Wymaga to niestety ograniczenia jedzenia poza domem i planowanie posiłków.
  • Definitywnie skończyć z nieplanowanymi cheatami. Bez komentarza.
  • Wyczyścić totalnie „miskę” z przetworzonej żywności. Ten punkt w sumie mógłby być wcześniej. Im mniej jemy kcal, tym bardziej wartościowe powinno być nasze jedzenie, aby nie nabawić się niedoborów.
  • Wywalić potencjalnie szkodliwe produkty, nawet jeśli je lubimy i są teoretycznie „zdrowe”. Jeśli rozsądna redukcja nie działa, przyczyną może być nietolerancja pokarmowa. Chyba najpopularniejszymi problematycznymi produktami są nabiał, zboża glutenowe czy jedzenie o wysokiej zawartości estrogenów, jak soja czy drób z ferm.
  • Zacząć manipulować makrami w obrębie dnia czy tygodnia – posiłki około treningowe, rozróżnienie rozkładu na dni treningowe i nie treningowe itd.. Cały czas dążymy do tego, by jak najmniej ograniczać kaloryczność posiłków. Rotacje dobowe i tygodniowe wymagają już bardzo planowego układania menu. Nie można sobie pozwolić na wpadki, które „nadgonimy” kolacją.
  • Obciąć kcal w dni nietreningowe.
  • Obciąć kcal po całości.
  • Dodać jeszcze więcej aktywności.
  • Zastosować radykalne rozwiązania z manipulacją BWT, jak np. carb nite.

Tak można wypisywać i wypisywać. Jeśli w którymś momencie przestajesz widzieć u siebie efekty, powinnaś mieć świadomość, że są sposoby obniżenia wagi ciała inne, niż ciągłe zwiększanie deficytu energetycznego czy czekanie, aż nagle coś „zaskoczy”.

Kluczowe pytanie brzmi, kiedy powiedzieć stop. Schudnąć można zawsze, tylko jakim kosztem? Ile jesteśmy wstanie poświęcić? Satysfakcję z jedzenia, wolny czas, życie towarzyskie? O ile rozumiem osoby z nadwagą, które muszą schudnąć z przyczyn zdrowotnych, to bardzo restrykcyjna redukcja w wykonaniu kobiet, którym do szczęścia brakuje 5 kilo wydaje się być trochę absurdalna i niebezpieczna dla zdrowia psychicznego i fizycznego. Szczególnie, że wagę uzyskaną tak brutalnymi metodami ciężko utrzymać.

Ja wymiękłam w momencie, kiedy okazało się, że dość radykalne cięcia kcal, rotacja węglowodanów i dodanie do moich 4 treningów siłowych 4 sesji cardio nadal nie działają. Ostatnio przeglądając dzienniki fitnessek na sfd trafiłam na DT dziewczyny, która publikowała zdjęcia swojego jedzenia. Wiecie jak wyglądała jej lodówka i zawartość tupperwarów? Pierś z kury, ryż, brokuły. Co dzień. Na 3-4 posiłki.

Nie żartuję. Ta konkretna dziewczyna, aby uzyskać swoją wymarzoną sylwetkę jadła chyba najbardziej odpychającą wersję diety kulturystycznej. Czy byłabym wstanie robić to, co ona, by wyglądać tak jak ona? Może przez miesiąc.

Dążenie do określonej sylwetki, o ile nie mamy ku niej specjalnych predyspozycji genetycznych wymaga poświęceń, oraz często działań, które nie sposób nazwać zdrowymi, drogie Panie. Ja swój limit cierpliwości redukcyjnej osiągnęłam już teraz. Stabilizacja i powolna rekompozycja sylwetki za pomocą treningów siłowych i małych zmian w dziennej kaloryczności to w końcu nie taka zła opcja.

Dlaczego trening siłowy buduje mięśnie, a cardio nie?

Dzięki ci Vitalio. Jak nie wiem o czym pisać, to zawsze podrzucisz mi jakiś pomysł.

„Wszyscy wiecznie piszą, że tylko ćwiczenia siłowe rzeźbią i wyrabiają mięśnie. W takim razie może mi ktoś wytłumaczyć jak to możliwe, że kiedyś nie byłam w stanie przejechać 2km na rolkach bez przerwy, a teraz przejeżdżam 15km? Albo jak to możliwe że po 15minutach zajęć fitness czułam bezwład, a teraz po 2h czuję się świetnie? Wiadomo, kondycja kondycją, ale nie da rady wytrzymać 1,5h na rolkach na mocno zgiętych kolanach bez silnych mięśni ud, ani nie da się utrzymać w odpowiedniej postawie bez silnych mięśni kręgosłupa i brzucha. Czy moje mięśnie są w takim razie inne niż te które wyrobiłabym przy ćwiczeniach siłowych? Pytam się całkiem serio, bo nie rozumiem waszej opinii.”

I to jest, słuchajcie, świetne pytanie. Aż dziw, że się wcześniej z nim nie spotkałam na forum.

Pierwszym, kluczowym dla zrozumienia problemu „skąd się biorą mięśnie” jest to, że zmiany w naszym ciele, to zawsze efekt adaptacji do wysiłku. Nasze ciało nie buduje nic „ponad”, nic, co nie jest konieczne do przetrwania, tylko absolutne, niezbędne minimum.

Jakie są więc metody adaptacji naszego organizmu do treningów i jak wpływają na nasz wygląd?

ADAPTACJA UKŁADU NERWOWEGO.

To jak dla mnie pierwsze miejsce na liście. Nasze mięśnie są niesamowicie silne same z siebie, pod odpowiednią stymulacją (np. porażenie prądem) potrafią łamać kości. Dlaczego więc mają problem z głupią męską pompką? Ano dlatego, że nasz mózg nie potrafi ich w pełni aktywować, więc używamy tylko niewielkiej części tego, co mamy. Stąd właśnie biorą się kosmiczne postępy siłowe na początku treningu (jakiegokolwiek treningu, nawet wyzwania pompkowego). Czasami w momencie, kiedy mamy problem z aktywacją np. pupy przy przysiadach, nie jest złym pomysłem porobienie trochę lekkich, izolowanych ćwiczeń na tę część ciała, nie po to, by rozbudować mięśnie, ale aby nauczyć ciało je odpalać przy cięższych ćwiczeniach.

Spotkałam się z opinią, że właśnie adaptacja układu nerwowego odpowiada za „tonowanie” mięśni, za ich zwiększoną twardość. Dlatego też tego typu efekt można uzyskać nawet po stosunkowo lekkim treningu. Jeśli mel b pośladki daje efekt, to jest to właśnie ten efekt + pompa 😉 Niestety, jak nazwa tego akapitu wskazuje nie jest to stricte wzmocnienie czy rozbudowanie mięśni.

ADAPTACJA CARDIO/AEROBOWA.

Aktywność cardio nie wymaga specjalnie siły mięśni. Praktycznie każdy człowiek zerwany z kanapy może machnąć raz czy dwa nogą do mel b czy Chodakowskiej. Jego „siła” jest wystarczająca. Co więc sprawia, że na początku treningów padamy na twarz po 15 minutach podskoków, a po zaledwie paru tygodniach wykonujemy trening z łatwością?

Aby to zrozumieć, należy zastanowić się w jaki sposób nasze ciało pobiera energię w czasie tego typu aktywności. Czerpie ją głównie ze spalania tlenowego tłuszczu (vide nazwa – aktywność tlenowa), a przynajmniej do tego dąży wraz z wzrostem sprawności.

Czerpanie energii z tłuszczu jest czasochłonne i wymaga stałego dopływu tlenu. Ba – jako, że spalania miejscowego tłuszczu nie ma, energia musi jeszcze dotrzeć na miejsce „zapotrzebowania” dostatecznie szybko.  Tak więc adaptacja organizmu do treningów wydolnościowych polega na usprawnieniu procesu pobierania tlenu, transportowania energii do komórek mięśni, oraz usuwania z nich zbędnych produktów przemiany materii. Dlatego też ten typ treningu ma w nazwie „cardio” czy „aero” – bo działa głównie na układ oddechowy i krwionośny – na usprawnienie procesów energetycznych. Poprawia ukrwienie mięśni, zwiększa ilość mitochondriów w mięśniach – nie ma to jednak większego wpływu na ich wygląd (może poprawić cellulit ;)).

Skąd więc wrażenie, że „czujemy” nasz trening w poszczególnych mięśniach? W momencie, kiedy ciało nie nadąża z dostarczaniem energii do mięśni oraz z usuwaniem zbędnych produktów przemian energetycznych, pojawia się właśnie fatyga i palenie.

LINK O PALENIU MIĘŚNI, PO ANGIELSKU.

Na zdjęciu Paula Radcliffe – długodystansowa rekordzistka – ukończyła maraton w 2h 15 minut. Jak widać nie było jej do tego potrzeba wielkich mięśni. Gdyby przytyła do bf przeciętnej kobiety, to najpewniej nie różniła by się od niej wyglądem (chudość to nie efekt biegania maratonów – to wymóg, aby być w bieganiu maratonów ponadprzeciętnie dobrym. (EDIT: po trafnym komentarzu – chodzi mi o to, że optymalny typ sylwetki, dla maratończyka to właśnie smukły, szczupły ektomorfik z wytrzymałościowym typem mięśni, a nie o to, że się odchudzają 😉).

Radcliffe of the UK reacts after running the half marathon race during the Vienna City Marathon in Vienna

LINK – WIĘCEJ O ADAPTACJI DO AERO, PO ANGIELSKU.

TRENING „NA MASĘ”

Trening na masę, to trening beztlenowy o stosunkowo dużej objętości (50-80% cm). Wywołuje on tak zwaną hipertrofię sarkoplazmatyczną, czyli zwiększa ilość sarkoplazmy wypełniającej przestrzeń między włóknami mięśniowymi. Ta sarkoplazma jest ZBIORNIKIEM ENERGII. W treningu beztlenowym energia potrzebna jest gwałtownie i w dużych ilościach – nie ma więc możliwości dostarczenia jej dostatecznie szybko w wyniku procesów tlenowych. Dlatego też ciało czerpie ją głównie z glukozy zgromadzonej w mięśniach…a dokładniej mówiąc w sarkoplazmie. Im więcej sarkoplazmy – tym więcej możemy dźwigać. Im więcej sarkoplazmy – tym większe mięśnie. Dlatego też tego typu trening najbardziej wpływa na wygląd ćwiczącego. W jego wypadku adaptacja do wysiłku jest bezpośrednio związana z tym, jak wyglądamy. Co nam dają takie „pulchne” mięśnie? Krągły, bardziej obły i napompowany wygląd, „kształty” nawet przy niskim bf.

Powstają buły, jak je nazywa mój chłopak, „dekoracyjne”, których rozmiar nie koniecznie przekłada się bezpośrednio na siłę w relacji 1:1.

Jako przykład – Ramona Valerie poza sezonem:

maxresdefault

TRENING NA SIŁĘ

Ostatnim typem treningu jest trening na siłę – czyli trening na prawie maksymalnych obciążeniach. Taka stymulacja powoduje wzrost samego włókna mięśniowego – hipertrofię miofibrylarną.

Co ciekawe – samych włókien mięśniowych nie przybywa na skutek treningu. Ich ilość, jak wskazują badania, nie rośnie (hiperplazja) po okresie dojrzewania, o ile nie wspomagamy się sterydami.

Z książki Pavla Tsatsoulina „Power To The People”. Myślę, że tłumaczy różnicę między dwoma typami wzrostu mięśni. Jak widzicie w komentarzu Pavel nie jest fanem kulturystyki 😉

avg_4fb77f8ed680551aee583db90018fcab

Co zabawne, wiele kobiet, jakby je spytać, powiedziało by, że „zagęszczenie” mięśni wywołuje wykonywanie wielu powtórzeń z małym obciążeniem, natomiast ich wzrost duże ciężary w małym zakresie. No więc jak widać, jest dokładnie odwrotnie 🙂

Małe, kompaktowe mięśnie, to efekt pracy z BARDZO dużymi obciążeniami – zbliżonymi do ciężaru maksymalnego 80-100%, w krótkich seriach nawet od 1 do 6 powtórzeń. A już absolutne maks to 8-10 (tak wiem, oczywiście, że to jest względne ;)).

Dlatego te małe, ale super silne ciała należą do reprezentantów sportów, w których wykorzystuje się największe obciążenia siłowe – vide powerlifterzy czy wspinacze skałkowi. Oni, o ile nie ćwiczą dodatkowo na „objętość”, mają właśnie takie mięśnie. Prowadząc jakieś bardziej dalekosiężne analizy, może zauważyć, że generalnie takie mięśnie widać tylko przy niskim bf – bo są małe. Gdy dany osobnik sobie przytyje, bardzo łatwo może stracić sportowy wygląd. Ba – często nawet aktywni sportowcy trenujący „na siłę” wyglądają dość niepozornie. Za to kobiety o tak wytrenowanych mięśniach i szczupłym ciele mogą wyglądać bardzo wiotko, modelkowo wręcz mimo ogromnej sprawności i siły (o ile nie mają genetycznie wielkich ud ;)).

Sasha DiGiuliani – mistrzyni świata we wspinaczce skałkowej, o smukłym ciele modelki.

Sasha DiGiulian rock climbing in the Red River Gorge Kentucky, USA.

Czy powerlifterka Dana McMahan:

5854348077_a8d96cd10f_z

Myślę, że ten BARDZO uproszczony tekst wyjaśnił wam, mniej więcej, dlaczego cardio nie wpływa znacząco na widoczną muskulaturę i odpowiada na pytanie użytkowniczki Vitalii, czemu mięśnie od cardio to nie to samo, co mięśnie od sportów siłowych 🙂


 

Dodam jeszcze na koniec, że w celach stricte sylwetkowych optymalny zakres obciążeń dla osób trenujących to 75-85% cm, czyli 6-12 powt., który umożliwia jednoczesną stymulację dwóch typów hipertrofii.

Małe kroczki i skok na głęboką wodę.

Czasami zastanawiam się co robić.

Wiele razy widzę na forach tego typu zapytania:

„Nie chcę już za bardzo tracić na wadze, ale chciałabym ujędrnić uda i zyskać zarys mięśni na brzuchu. Ćwiczę Chodakowską/mel b/biegam (wstawić cokolwiek)”.

Ba. czasem nawet pojawia się coś o treningu siłowym, w rodzaju:

„Robię 20 powtórzeń na maszynie na ręce, 20 powtórzeń na ginekologu”.

Albo:

„Ćwiczę na wolnych ciężarach, z hantlami 3 kilo. Proszę o ocenę co zmienić”.

I ja na prawdę nie wiem, co odpowiadać.

Same powiedzcie, czy ja powinnam osobie, która dopiero co zabiera się za ćwiczenia, pisać, że to bezsensowny trening i nie da jej tego, czego oczekuje? Powinnam kogoś takiego od razu wysyłać na siłownię, czy sobie odpuścić? Czy nabijanie się z modelowania mel-b ma sens, czy to po prostu złośliwość?

Dla mnie to jest poważny temat do rozważań. Czy popychać kogoś od razu na głęboką wodę, czy bawić się w powolne stopniowanie aktywności i dojrzewanie do pewnych zmian w swoim własnym tempie (możliwe, że nigdy)? Oczywiście obie opcje mają swoje wady i zalety.

SKOK NA GŁĘBOKĄ WODĘ

Generalnie wiadomo, że najlepsze efekty jeśli idzie o pracę nad sylwetką daje trening siłowy na wielostawach z ogarniętymi obciążeniami i progresją. Najlepiej połączony z odpowiednią dietą i pracą w cyklach. Tu raczej nie ma pola do dyskusji. Kulturystyka to JEDYNY sport, który został wymyślony po to, by zmieniać wygląd i jedyny, w którym na zawodach wygląd jest głównym kryterium oceny. Lepiej – to sport, który pozwala uzyskać praktycznie dowolny, mieszczący się w naszej puli genetycznej efekt. Niekoniecznie wielkie, męskie mięśnie.

To jest metoda, która w połączeniu z odpowiednio dobranym cardio, która daje NAJLEPSZE i NAJSZYBSZE efekty.

Tyle, że zabranie się za taką formę ćwiczeń bez odpowiedniej wiedzy i doświadczenia jest bardzo trudne. Trzeba:

  • wybrać sobie odpowiedni trening,
  • zapoznać się z techniką ćwiczeń,
  • opracować dietę, często dość ciężką,
  • zrozumieć o co właściwie chodzi  w progresji i dobieraniu obciążeń,
  • pogodzić się z tym, że być może aby schudnąć, będziemy musiały najpierw przybrać,
  • dostosować się do dość restrykcyjnej rutyny treningowej, gdzie nie za bardzo jest miejsce na kombinowanie i adaptowanie ćwiczeń do nastroju,
  • dużo, dużo się uczyć. Albo płacić komuś za robienie tego za nas.

A to dla wielu może być za dużo do udźwignięcia na jeden raz. Skąd już tylko jeden krok do zniechęcenia i zaprzestania ćwiczeń.

METODA MAŁYCH KROKÓW

Sama zaczynałam od małych kroków. Od jakiś śmiesznych dywanówek, 2 kilowych ciężarków, a6w, i ćwiczeń na ginekologu, kiedy wreszcie poszłam na siłownię. Ba. Nawet kiedy faktycznie zaczęłam ćwiczyć siłowo z większymi obciążeniami, to nadal ostentacyjnie ignorowałam pracę z programem, notowanie progresji i kontrolę obciążeń. Efekty…były średnie. W ogóle nie porównywalne do tego, co zaczęło się dziać z moim ciałem po uregulowaniu treningów.

Tyle, że u mnie to był świadomy wybór, a nie lenistwo (dobra, trochę), czy brak wiedzy. Założyłam sobie, że na razie ćwiczę dla przyjemności, to, na co mam ochotę. Eksperymentuję, uczę się, bawię się ćwiczeniami, różnymi stylami treningu siłowego (od 5×5 po kompleksy metaboliczne i wytrzmki, od FBW o split). W momencie kiedy dojrzałam do tego, że chcę pracować bardziej logicznie, zaczęłam to robić. I wtedy nie czułam już, że coś mi się odbiera, że robię coś wbrew sobie.

No ale ja nie byłam zacięta na szybkie efekty.

Gorzej, kiedy ktoś liczący na widoczny progres wykonuje właśnie tego typu chaotyczny trening.

Czasem mam wrażenie, że ludzie gotowi są włożyć ogromny wysiłek w morderczą pracę na siłowni czy w domu i jednocześnie kompletnie zignorować aspekt teoretyczny pracy nad ciałem. Co kończy się prędzej czy później frustracją, kiedy godziny na bieżni czy machania ciężarkami w minimalnym stopniu przekładają się na zmiany na ciele. Wtedy z reguły albo dodają JESZCZE więcej ćwiczeń, albo obcinają kaloryczność diety.

Uff. Ale wracając do tematu.

Jakie są zalety małych kroczków (bo oczywiście są)?

  • odchudzają, bo podbijają CPM, do tego wystarczy nawet hopsanie po dywanie,
  • poprawiają kondycję – każdy ruch, to zdrowie,
  • uczą systematyczności, pozwalają czerpać radość z ruchu,
  • powoli przyzwyczajają nasze ciało i naszą głowę do bardziej wymagających treningów,
  • dają nam czas, aby sobie wszystko doczytać, dopracować, zastanowić się o co właściwie nam chodzi,
  • są super dla kogoś, kto tak na prawdę nie oczekuje wyglądu fit-inspiracji. Kto celowo wybiera mniej wymagający trening,
  • to wcale nie taki głupi wybór dla osób z nadwagą, u których jeszcze daleko do zawracania sobie głowy „definicją mięśni” itd..

Problem zaczyna się, kiedy tego typu stosunek do ćwiczeń kontynuuje się po zejściu do docelowej wagi licząc na to, że nagle oprócz spalania tłuszczu zaczną one dawać nam efekty w postaci zarysu mięśni brzucha czy podniesionej pupy. Ba – czasem w pakiecie jest nadal ta sama dieta, którą dziewczyna miała na redukcji. Efektem jest albo zero efektów, albo dalsza redukcja i w wielu przypadkach palenie mięśni, co raczej urodzie nie służy.

Dlatego ten wpis jest szczególnie dedykowany szczupłym dziewczynom, które wykonują na siłowni „ćwiczenia dla grubasów” przez wiele godzin tygodniowo, licząc, że uzyskają tym fitnessową sylwetkę i niski bf. Zastanówcie się CZEGO CHCECIE. Więcej mięśni? Mniej tłuszczu w parze z ryzykiem spalenia mięśni (im człowiek lżejszy, i im mniej ma mięśni, tym oporniej spala fat i tym chętniej całą resztę)? Rekompozycji? Utrzymania? Poprawy kondycji? Sportu dla frajdy? A jak już zdecydujecie, to faktycznie dobierzcie do tego odpowiedni trening i dietę, zamiast liczyć na to, że „samo się zrobi”.

🙂

Sterydy w branży Fitness. Sterydy i kobiety.

Generalnie kiedy myślimy o sterydach, widzimy oczyma wyobraźni wielkiego, niekształtnego kulturystę, z wywalonym bandziochem, ew. kobietę z brodą i ciałem Arnolda S.

2013-Arnold-Classic_Iris-Kyle

Wielokrotna Miss Olympia Iris Kyle

Oczywiście tak, to są ciała uzyskane za pomocą sterydów (przyjmuję to słowo w znaczeniu potocznym, a nie encyklopedycznym ). Warto jednak wiedzieć, że to tylko mały ułamek tego, co można osiągnąć wspomaganiem farmaceutycznym.

Ktoś może zadać pytanie, skąd w ogóle ten temat na babskim blogu, po co komu ta wiedza? Ano po to, żeby:

  • Nie porównywać swoich efektów do wyników profesjonalnych zawodniczek sportów sylwetkowych, wśród których na prawdę ogromna część nie jest „naturalna”. Mówi o tym Ariella Palumbo, zawodniczka physique w tym filmiku.

Oto Ariella. Na insta ma wiele progressówek, z różnych stadiów „przypaku”:

487333702

Ariella Palumbo.

  • Aby mieć trochę dystansu do ciał „pięknych modeli i modelek fitness”.
  • Nie dać się zmanipulować reklamom magicznych środków i programów treningowych. Z dużym dystansem patrzeć na przemiany ludzi sponsorowane przez firmy produkujące suplementy czy programy treningowe.
  • Nie kopiować bezmyślnie treningów i diety osób, co do których mamy podejrzenia, że nie są „natty”.
  • Nie dążyć ślepo do poziomu umięśnienia czy poziomu BF (to częstsze u kobiet) nieosiągalnego praktycznie bez pomocy chemii (tak tak, fanki hiper-6paków).

Tak więc, co w ogóle mogą nam dać sterydy?

Oczywiście przyrost masy mięśniowej w bardzo szybkim czasie. Lepiej, pozwalają osiągnąć masę mięśniową niemożliwą do osiągnięcia naturalnie, wyższą, niż nasz genetyczny potencjał. Przeprowadzono badania w tym temacie, które dają pewne rozeznanie. Podzielono mężczyzn na 4 grupy:

  • nie ćwiczących i nie biorących
  • ćwiczących i nie biorących
  • nie ćwiczących i biorących
  • ćwiczących i biorących.

Oczywiście osoby nie ćwiczące i nie biorące sterydów nie miały żadnych przyrostów. Osoby tylko trenujące przybrały w miesiąc około 2 kilo mięśni, natomiast trenujące i „biorące” aż 6.5 kilo. To nikogo nie dziwi. Co zatem jest szokującego w tym researchu? Ano to, że grupa NIE ćwicząca i „biorąca” przybrała aż 3.5 kilo mięśni. Czyli więcej, niż trenujący naturalsi. Nieźle, nie?

Jeśli wasz chłopak zaczyna nagle rosnąć z powietrza, to nie dajcie sobie wmówić, że to efekt nowego treningu.

Dalej. Co jeszcze dają sterydy oprócz oczywistego wzrostu masy? 

  • Dają twarde, gęste, napompowane mięśnie, mimo niskiego bf (naturalnie to prawie niewykonalne).
  • Pozwalają uzyskać BARDZO niski poziom tłuszczu bez spalenia mięśni.
  • Pozwalają utrzymać niski bf przez dłuższy okres czasu.
  • Polepszają regenerację, można ćwiczyć więcej.
  • Polepszają wydolność siłową i wytrzymałościową (Ariella mówi o skoku obciążeń nawet o 20-40%).
  • Pomagają w lepszej absorpcji składników odżywczych z diety – stąd diety pakerów na 3 i więcej gramy białka na kg masy ciała.
  • Pozwalają uzyskać efekty na niższych obciążeniach i wyższych zakresach powtórzeń
  • Przyspieszają metabolizm.
  • Pozwalaną jeść gorzej i nadal mieć niezłe efekty.

Innymi słowy do wyboru, do koloru. Można być smukłą bikiniarą z 6 pakiem na sterydach i można być wielkim karkiem. Efekt tak na prawdę zależy od naszych preferencji.

Myślę, że generalnie wielkim „sukcesem” ” branży fitness jest to, że kompletnie zatraciliśmy poczucie tego, co jest osiągalne naturalnie, a co jest zasługą sterydów. Nie wiem ile już widziałam fit-spo, promujących „ciężką pracę” ew. reklamujących jakieś białeczko, na których jest ktoś (najczęściej facet), który na pierwszy rzut oka jadł czy wstrzykiwał sobie zdecydowanie coś więcej, niż banalne WHEY i witaminy. A potem setki komentarzy napalonych na trening siłowy kobiet i mężczyzn, co to też tak chcą wyglądać.

mot_668fce84c01d7dd4f9ad3689007b8506

Spróbuj zasugerować, że to ciało nie jest „czyste” a zostaniesz zmieszany z błotem i zasugerują ci, żebyś spróbował/a trening-na-bolu czy dieta-na-bolu.

Wiele takich gwiazd fitnessu reklamuje potem suplementy, sugerując, że ich wygląd jest uzyskany właśnie za pomocą różnorakich odżywek, gainerów czy programów treningowych. Oczywiście jest to bzdurą, ale w momencie, kiedy w grę wchodzą pieniądze, taka osoba nie może oficjalnie przyznać się do nielegalnego dopingu. To samo z resztą dotyczy zawodów IFBB, które teoretycznie powinny być dla naturalnych kulturystów – co jest jednym wielkim żartem, kiedy popatrzy się na to, kto wychodzi na scenę.

Tak więc. Jak rozpoznać, że coś jest „nie teges”? Tutaj pomogę sobie bardzo fajnym blogiem nattyornot.

  • Generalnie, jeśli coś jest zbyt zaje…te, to nie jest naturalne.
  • Efekt photoshopowego ciała, z okrągłymi, nabrzmiałymi mięśniami i niskim bf to sygnał, że coś jest nie tak.
  • Super szybka transofrmacja od zera, do Arnolda jest podejrzana, to samo dotyczy kobiet z 3 miesiące robiących formę pod zawody.
  • Bardzo niski bf utrzymywany non stop przy jednocześnie wysokiej masie mięśniowej.
  • Bardzo mocno zaznaczone, okrągłe i duże mięśnie barków. Barki są bardzo podatne na sterydy, bo mają najwięcej receptorów androgenów (tak to jest po polsku?) Widać to szczególnie u kobiet.
  • U kobiet bardzo mocno rozbudowane mięśnie u góry klatki piersiowej.
  • Generalnie nieprzeciętnie duża masa mięśniowa. Są wzory, pozwalające wyliczyć jaka jest maksymalna do uzyskania masa dla mężczyzny przy określonym bf (dla kobiet nie znalazłam), jeśli ktoś jest cięższy niż ikony kulturystki z lat 70, kiedy sterydy brało się jawnie, a to częste wśród modeli fitness, to raczej naturalny nie jest.

To by było na tyle o „fajnych” efektach. A teraz efekty uboczne, które mogą (ale nie muszą!) wystąpić:

  • Zmężnienie głosu. Posłuchajcie sobie czasem filmików, w których kulturystki się wypowiadają. Np. tego, czy tego. Już z litości nie podlinkuję polskich fitnessek. Zanim zaczniecie się ekscytować jakąś fit babką, poszukajcie z nią nagrań 😉
  • Wypadające włosy, pryszcze. Lub odwrotnie – zbędne owłosienie.
  • Cycki u facetów.
  • Powiększenie łechtaczki u kobiet.
  • Zmężnienie rysów twarzy, generalnie zmiany ciała wywołane nadmiarem męskich hormonów, czyli wirylizacja.
  • Problemy z potencją i płodnością.
  • Problemy emocjonalne, depresja, ataki gniewu (Rrrrroid Rage!), bezsenność, koszmary.
  • Trzęsące się ręce, ataki gorąca itd.
  • Obrzmienie.
  • Wystający brzuch na skutek brania hormonu wzrostu, który działa też na narządy wewnętrzne.
  • Cała paleta problemów z praktycznie wszystkimi narządami, hormonami itd. Zrąbane zdrowie. Nawet śmierć.

Oczywiście stosunek zysków do strat można zoptymalizować stosując odpowiednie dawkowanie i odpowiednio dobierając farmaceutyki. W wypadku kobiet jednak może być to utrudnione, ponieważ w sieci jest bardzo mało informacji na ten temat, a trenerzy często nie wiedzą jak pracować z kobietami, więc – znów odsyłam do filmów Arielli, może się to skończyć nieciekawie. Ba, jako, że środki te są nielegalne, tak na prawdę nie wiadomo co dokładnie się dostaje zamawiając te produkty z niewiadomego źródła. Szczególnie, jeśli liczymy na jakąś okazyjną cenę.

A więc, w ramach przyzwoitości, żeby nie było, że uciekam od tematu i tłumaczę na około. Co właściwie biorą kobiety i po co? Jeśli to kogoś męczy i ciekawi. Przykładowo:

Na sam koniec – tak do przemyśleń – generalnie sterydy, szczególnie wśród kobiet, wywołują bardzo negatywne komentarze….co nie zmienia faktu, że wiele z nas sztuczne hormony bierze non stop, przez wiele lat, w dawkach dobranych z reguły zupełnie przypadkowo.

Tak, tak, o antykoncepcji mowa.


Obrazek tytułowy, to pierwsza Miss Olympia z 1980 roku, Rachel Mclish. 169 i 59 kilo. Czyli o 1 cm więcej i jakieś 10 kilo mniej niż Iris Kyle, Miss 2014. TAK WGLĄDA NATURALNA KULTURYSTYKA KOBIET. Nie ma się serio co bać wielkich mięśniorów.

Set points theory. Czyli coś dla jojowiczek. I poniekąd dla mnie.

Teoria set-point (po polsku znalazłam tłumaczenie „teoria wagi genetycznej”) jest dość prosta. Mówi ona, że każdy człowiek ma genetycznie zdefiniowany przedział wagi, w którym jego organizm czuje się najlepiej, i do utrzymania tej wagi będzie dążyć. Przyjmuje się, że jest to przedział 5-10 kilo (lub wg innych źródeł ok 10% masy ciała). Do tej wagi stosunkowo łatwo schudnąć, tę wagę łatwo utrzymać. I – co niektórych niesamowicie frustruje, do tej wagi szybko się tyje.

Wg. tej teorii, nasz układ hormonalny działa jak termostat – zarządzając naszym metabolizmem w taki sposób, aby wydatkował mniej, w momencie gdy schodzimy poniżej naszej strefy komfortu, i spalał więcej, gdy wyskakujemy ponad. Innymi słowy nasze hormony są ukierunkowane na funkcjonowanie z określoną masą ciała.

Dzięki temu zdrowa, dorosła osoba może utrzymać mniej więcej tę samą wagę przez wiele lat, mimo wahań spożywanych i wydatkowanych kcal. Nasze ciało ma zaskakująco wiele metod manipulowania balansem energetycznym: Może wpływać na nasz głód, na nasz poziom energii, chęć do uprawiania aktywności, naszą temperaturę ciała itd. Jak skuteczne są to mechanizmy udowadnia porównanie par bliźniąt jednojajowych, które z reguły mają bardzo zbliżoną wagę, mieszczącą się właśnie w przedziale set-point.

Bardzo ciekawym badaniem na ten temat, jest Vermont Prison Study (1964), w którym poproszono więźniów zakładu karnego, aby w ramach eksperymentu przytyli 15-25% masy swojego ciała. Panowie startowali z wagi w normie, i faktycznie w ciągu 3 miesięcy przytyli średnio kilkanaście kilo jedząc po 8000-10000 kcal dziennie (serio!). Po zakończeniu eksperymentu, okazało się, że nie tylko po pewnym czasie coraz trudniej było im tyć, ale też bardzo szybko po zakończeniu tuczącej diety powrócili do swojej standardowej wagi. Ich metabolizm był nakręcony i podwyższony tak długo, jak długo przebywali poza zakresem „swojej” wagi, sprzyjając chudnięciu i utrudniając tycie.

Oczywiście jest wiele czynników, które zaburzają tę naturalną dla naszego ciała homeostazę…między innymi odchudzanie (ale również choroby tarczycy, PCOS, depresja itd. Ale nie o tym ten wpis).

Dieta głodówkowa, jak wszystkie wiemy, powoduje spowolnieniu metabolizmu. Jak to się ma do set-point? Wg tej teorii głodzenie się sprzyja podwyższaniu naszej wagi komfortowej. Okresy jedzenia zbyt mało nie tylko utrudniają chudnięcie i ułatwiają tycie, ale też mówią naszemu ciału „hej, bardzo możliwe, że będą nas czekać kolejne okresy głodu – może lepiej zwiększyć nasze magazyny tłuszczu, na wszelki wypadek”. Innymi słowami z każdą nieudaną dietą i jojo możemy „blokować się” na coraz to wyższej wadze.

W momencie, kiedy próbujemy utrzymać wagę poniżej naszej wagi genetycznej (nie musi ona wcale pokrywać się z ramami BMI), mogą dojść problemy z kompulsami, brakiem energii, stagnacją na treningach i apatią – w momencie, kiedy nasze ciało za wszelką cenę próbuje przytyć. Podobno przestawienie się organizmu na niższy set-point zajmuje…minimum 6 miesięcy ze stabilną, niższą wagą.

Co ciekawe, teoria ta jest dość optymistyczna dla osób startujących z dużej nadwagi. Sugeruje bowiem, że po pierwsze, przy zdrowej diecie powinny w miarę łatwo wejść w ramy zdrowej wagi, ale też daje szansę na utrzymanie tej wagi w dłuższej perspektywie (nie, nie mówimy tu o BMI 18, mówimy o wadze w normie). Na tej samej zasadzie dziewczyny z ED, które przez wiele miesięcy miały poważną niedowagę, mogą mieć problemy z przytyciem.

Co o tym myślicie? Ja mam wrażenie, że może być w tym wiele prawdy, szczególnie, jak patrzę na wpisy dziewczyn na V. Które często blokują się na jakiejś wadze i za nic nie potrafią jej ruszyć. Czasem chudną na miesiąc, dwa, ale w momencie, kiedy przechodzą na stabilizację wszystko wraca. Potrafią miesiącami i latami tracić „ostatnie 5 kilo”.

Osobiście chyba też jestem przykładem, że set-point istnieją, chociaż generalnie się nie odchudzam. Praktycznie całe życie, od okresu dojrzewania miałam tę samą wagę. 60 kg w wieku 15 lat, 64 kg na bilansie 18latka, 62 kg po paru miesiącach głodówek, 63 praktycznie niezmiennie w zeszłym roku, z minimalnym spadkiem po chorobie. Lepiej – jako, że w tym okresie trenowałam siłowo, moje ciało zmieniło się dość znacząco, a waga spadła o całe…500 gram (przy wymiarach różniących się o dobrych parę cm). Wiele się mówi o tym, że rekompozycja jest prawie niewykonalna bez ścisłej kontroli diety – hmmm, no mi się udało jedząc raz 1500, raz 3000, raz ćwicząc solidnie, raz do d…y. Niezależnie od tego jak bardzo się głodziłam, czy jak wiele jadłam, odkąd skończyłam 18 lat mieszczę się w przedziale 60-66 (guess what, 10% masy ciała…).

LINKI:

bigfatblog.com

idealbodyweights.blogspot

mirror-mirror.org

bigfatblog.com

Trochę o genach i kształcie mięśni.

Wpływ uwarunkowań genetycznych na kształt naszych mięśni to, przynajmniej dla mnie, niesamowicie ciekawy temat. Hmmm.

Siedzę tak i siedzę i zastanawiam się, jaki by tu wstęp napisać, co by nie było za bardzo kulturystycznie i męsko…i przypomniało mi się niedawno zadane pytanie na forum sfd ladies. Mianowicie jak uzyskać TAKI brzuch. Nie żaden inny, ale konkretnie, taki – jakie stosować ćwiczenia itd.

3bfcdf61398747ea89bc0dbb608df805

Powtórzę więc tutaj to, co napisałam w tamtym wątku – kształt mięśni to kwestia genetyki. Mięśnie brzucha można rozbudować, można rozbudować je mniej lub bardziej równomiernie, można je odtłuścić – ale to, jak wzorek ukaże się naszym oczom na koniec redukcji to już kwestia pomysłowości Pana Boga.

A czasem faktycznie jest kreatywny. Brzuchy różnią się np. :

– stopniem zaznaczenia kresy białej i smug ścięgnistych, czasem umięśniona kobieta ma ledwo widoczną kratkę, a bardzo szczupła dziewczyna o budowie modelki mocny six pack (rząd pierwszy)

-„krągłością” poszczególnych segmentów mięśnia prostego,

– całym układem mięśni na brzuchu, ich kształtem i proporcjami, jak np. szerokością mięśnia prostego (rząd drugi),

– symetrycznością, co wiąże się z reguły ze skrzywieniem kręgosłupa (rząd trzeci).

 brzuchy

Nie zawsze efekt końcowy naszej rzeźby to brzuch marzeń…

brzuch 2

Różnice występują również w kształcie innych mięśni. Większość trenujących kobiet się nad tym nie zastanawia, ale patrząc na męskie fora kulturystyczne, kwestia ta dyskutowana jest dość często.

Generalnie najważniejszym czynnikiem definiującym to, jak wyglądają nasze łydki czy biceps, jest stosunek długości ścięgien do brzuśca mięśnia (serio nie wiem, czy to jest poprawna nomenklatura).  Chyba najbardziej widać to na przykładzie bicepsa. Biceps z długim przyczepem, jest nieduży, płaski przy zgięciu łokcia, przy napięciu mocno się zaokrągla i zmienia obwód (bo jego skrócenie może nastąpić tylko na krótkim odcinku). Biceps z krótkim przyczepem (ja taki mam), jest słabiej zarysowany, ale za to ma większy potencjał wzrostu. Do tego nie zmienia tak drastycznie kształtu przy napięciu.

Myślę, że różnica między długim (góra), a krótkim (dół) bicepsem jest dość widoczna.

bicpesz

Ta sama sytuacja dotyczy łydek, ud i wielu innych mięśni. Długie przyczepy mięśnia brzuchatego łydki, szybko przechodzące w ścięgno dają „smukłe” nogi, które najprawdopodobniej będą oporne na treningi stymulujące wzrost. Z kolei krótkie ścięgno da nam masywne łydki, podatne na wzrost i rozbudowę. Niestety tych różnic nie da się obejść. Krótki mięsień nie będzie się rozbudowywać w stronę ścięgna, długi się nie skróci.

Myślę, że nie ma potrzeby tłumaczyć, która pani ma jaki typ łydek (ba, nawet na udach widać różnice)?

łydki

LINKI:

nattyornot.com

kulturystyka.pl

Świat idzie do przodu

Każdy zna ten obrazek.

6157ddf39104f78064134fc9979b68e7_large

Już wszystkie wiemy, że trenując siłowo, nie będziemy wyglądać tak:

418038260

Tylko tak:

cniQ5

Mhm.
Po zobaczeniu tematu na forum, w którym Pani ważąca ponad 80 kg pyta, czy osiągnie taki brzuch, pomyślałam, że chyba czas napisać nowy elaborat.

female-fitness-abs-photoshoot

Dziewczyny przykro mi wam to mówić, ale takie rezultaty też są dalekie od tego, co się tak na prawdę dzieje na siłowni. Oczywiście, tak – to są ciała uzyskane treningiem siłowym. Ale liczenie na wygląd Jamie Eason, to jak zakładanie, że bieganiem wypracujemy  ciało Allyson Felix:

09track-felix-span-articleLarge

Teoretycznie się da. Ale pokażcie mi biegaczkę, która tak wygląda. Nie, transmisja z olimpiady się nie liczy.
A więc pytanie brzmi, jak w takim razie wyglądają przeciętne kobiety trenujące siłowo? Nie odwodnione fitnesski bez miesiączki, nie sportsmenki, nie wychudzone wariatki z tumblr?
Normalne kobiety, które nie paczkują supli i omijają treningi. Które ćwiczą na osiedlowej siłowni albo w domu. Kobiety, do których faktycznie mamy szansę się upodobnić bez poświęcania życia fitnessowi?
UWAGA – nie dajcie się zwieść transformacjom ze stron sprzedających suple albo treningi (to większość na google image search).
W jak się poszuka w sieci, to zdjęć trenujących kobiet można znaleść od groma. Ja polecam jako źródło inspiracji nie pinterest, zszywkę czy tumblr sportowe, a forum sfd ladies, gdzie dziewczyny prowadzą dzienniki treningowe z rozpisami diety i ćwiczeń oraz z fotograficzną dokumentacją postępów. Warto trochę tam pokopać, a przynajmniej zapoznać się z tymi, które są na facebooku.  Z nie sfdowskich transformacji (bo wiele dziewczyn nie życzy sobie kopiowania ich zdjęć) lubię na przykład te:

AshleyL_BA

Czyli co w już bardzo ładnej sylwetce zmienia trening siłowy – wysmukla brzuch i talię, zaokrągla ramiona, wypełnia klatkę piersiową i nadaje kształt nogom i rękom.
A tutaj z kolei dwie piękne przemiany skinny fatów. Pierwsza dziewczyna znaleziona na zszywce w zaledwie 4 miesiące przybrała 3 kilo (z poważnej niedowagi 48 kg przy 167), a wygląda jakby schudła 5. Jeśli to nie fake, to na prawdę metamorfoza jest imponująca. Takie właśnie cuda mięśnie robią z ciałem. Czasem żeby schudnąć trzeba „przytyć”.

co-sadzicie-o-mojej-4-miesiecznej-p

I pupna transformacja francuskiej blogerki Sonii Tlev, która udowadnia, że nawet nad ciałem modelki można popracować (no wiem, wypina – ale myślę, że i tak widać ewidentną poprawę pośladków):

fitness-i-sport

Tak więc…na co liczyć zaczynając pracę na siłce? To taka moja czarna lista – na pół serio, bo i tak z całego serca siłownię polecam dosłownie każdemu.

-jeśli nie jesteś z natury szczupła w talii, 6 pak może być nieosiągalny bez radykalnych diet i zaniku miesiączki
-od samego ćwiczenia siłowo nie ma się poziomu tłuszczu jak gwiazdy fitness. To warunek konieczny, ale nie wystarczający (dieta i geny mają też ogromne znaczenie).
-razem z pupą często rosną uda. Szczególnie u szczupłych osób, które robią masę, a tłuszczu do zrzutu nie mają. Ba, czasem pupa maleje, a uda wręcz odwrotnie. Jak kogoś interesują centymetry, to może tego nie przeżyć.
-nabierzesz masy w ramionach i rękach. To praktycznie pewnik. Jeśli masz wąskie biodra, a twoje „kształty” to tłuszczyk, to możesz skończyć z dość atletyczną sylwetką rożka. Nie każdemu się to podoba.
-siłownia nie zmienia dramatycznie budowy. Pracujesz nad tym, co już masz.
-mięśnie się nie wysmuklają i nie kurczą od treningu siłowego. Grubsza osoba na siłce schudnie, ale jeśli jesteś szczupła to możesz przybrać.
-wygląd fitnesski to zapie…Pełna kontrola diety, często dieta dość restrykcyjna i nie zawsze zgodna z zasadami zdrowego żywienia (widziałam menu z praktycznie zerową zawartością tłuszczu).

–wygląd fitnesski to praca w cyklach. Taki trening daje najlepsze efekty, tak pracują profesjonalistki. Co to oznacza? Ano to, że połowę roku spędzasz na masie i 6pak oglądasz na zdjęciach, a drugie pół jesteś na często intensywnej redukcji.
-to praca na całe życie, sport, gdzie non stop trzeba cisnąć i iść do przodu aby utrzymać efekty.

Waga nie spada – widać buduję mięśnie! (nie, nie budujesz…)

Tak się utarło mówić wśród odchudzających się kobiet, że brak spadków wagi oznacza, że „mięśnie rosną”. Po sieci krąży taki obrazek – pojawił się nawet na profilu u Ewy Chodakowskiej.

tluszcz-kontra-miesnie

Motywuje do ćwiczeń, nie? Szkoda tylko, że to bzdura. Serio szkoda.

Jak wyglądają fakty?

ANO TAK.

Gęstość mieśni, to jakieś 1.06 g/ml a gęstość tłuszczu, to około 0.9 g/ml. Z tego wynika, że jeden litr mięśni waży 1.06 kg, a jeden litr tłuszczu 0.9 kg. Innymi słowy różnica wynosi 18%. Zamiana 5 kg tłuszczu, na pięć kilo mięśni oznacza spadek „objętości” ciała o mniej niż 1 litr. Generalnie tyle, co schudnięcie mniej niż jednego kilograma samego tłuszczu (tak przynajmniej wynika z tych danych :)). Ale nie to się tak na prawdę liczy. Dla 60 kg kobiety o bf 25% zastąpienie 5 kg tłuszczu mięśniami obniży bowiem poziom tłuszczu w ciele dramatycznie – bo aż do 16%. To różnica między kluską a fitnesską. Wszystko to oznacza tyle mniej więcej, że muskularne ciało nie jest ani dużo cięższe od przeciętnego, ani nie ma sporo mniejszych obwodów, ale za to bardzo różni się jakością i wyglądem.

Niestety przekonanie o  niesamowitej różnicy gęstości mięśni i tłuszczu utarło się na tyle, że nikogo już nie dziwi stwierdzenie „nie chudnę, bo rosną mi mięśnie”.

Ekhem.

Niestety prawdopodobieństwo, że zachodzi właśnie taki proces jest bliskie zera (oczywiście nie mówię to o planowej, długotrwałej rekompozycji). Większość blogów/stron fitnessowych prowadzonych przez profesjonalistów jest w tej kwestii dość zgodna.

EDIT (styczeń 2015): Co jest dość zabawne, to to, że w sumie sama jestem przykładem, że rekomp jest możliwy – w przeciągu ostatniego roku zauważyłam duże zmiany na ciele mimo praktycznie stałej wagi. ALE tu muszę podkreślić, że nie byłam w tym okresie na diecie redukcyjnej, a cały proces przebiegał na tyle powoli, że w skali miesiąca różnica w wyglądzie/wymiarach była praktycznie niezauważalna. Zaliczyłam też 3 miesiące trochę nieplanowanej redukcji, po których nastąpiły 3 miesiące nieplanowanej masy 😉 więc na upartego może i powinnam traktować ten rok w kategorii pracy w cyklach.

LINK.

Przeciętna kobieta nie biorąca sterydów jest wstanie przy odpowiednim treningu na masę przybrać od 0.05 do 0.11 kg na tydzień. Czyli ok. 0.22 – 0.45 kg miesięcznie. Co jest praktycznie niezaprzeczalnym dowodem na to, że jeśli do tej pory chudłaś w tempie 1 kg na tydzień i nagle przestałaś, to nie budujesz mięśni, tylko po prostu osiągnęłaś plateau. Btw – cóż to by był za niesamowity zbieg okoliczności, aby na diecie redukcyjnej zyskiwać mięśnie idealnie w stosunku 1:1 z utratą tłuszczu…

W ludzkim ciele zachodzi pełno procesów, które wpływają na wagę i centymetry – gromadzenie wody (btw 1 kg na litr – czemu nikt nie tłumaczy się „spadają mi cm, zamieniam tłuszcz na wodę”?), lekka zmiana kształtu mięśni – ich ujędrnienie i uniesienie, fluktuacje masy treści jelitowej, opuchnięcie mięśni po treningu etc. Znając powyższe dane, możemy z dużą pewnością założyć, że akurat wpływ przyrostu mięśni na wagę jest mocno przereklamowany.

Żeby nie było – Jestem w stanie uwierzyć, że ktoś, kto ma poważny niedobór masy mięśniowej odbiegający dobrych parę kilo od zdrowej normy, zauważa po treningach znaczące zmiany na ciele nie tylko wizualne, ale też wagowe i obwodowe (a wieeelu osób to dotyczy). Wtedy bowiem ciało łapie masę stosunkowo szybko. Niestety zdobycie każdego kilograma ponad tę normę, to ciężka praca na siłowni. Dla wyobraźni, MAX mięśni jakie może nadbudować kobieta naturalnie w przeciągu życia to 10-12 kg. Zakładając zgodnie z wcześniejszymi obliczeniami, że jako początkujące łapiemy pierwsze 5 kg w przeciągu roku, dwóch, każdy kolejny kg będzie przypłacony wieloma miesiącami czy nawet latami ciężkiej pracy.

Chciałam wam jeszcze pokazać pewną przemianę, która bardzo pięknie pokazuje, co tak na prawdę mięśnie robią z sylwetką. Przykład dość ekstremalny, bo pani faktycznie zmienia się z kluski w bardzo mocno przypakowaną fitnesskę. O ile zmiana sylwetki jest kolosalna, to same obwody zdają się być…dość zbliżone. A kobieta trenuje naście lat na bardzo wysokim poziomie, jedząc w okolicach 3000 kcal. To chyba mówi wszystko w temacie magicznych zmian obwodów i wagi wynikających z „nabierania masy mięśniowej” przy diecie 1300 i ćwiczeniach dywanowych.

Picture-37

Więcej zdjęć na blogu Gokaleo.

PS Może mi teraz jakaś czytelniczka napisać, że gadam bzdury, bo ona mięśni nabrała na diecie itd.. Odpowiem zawczasu – to, co tutaj piszę, to nie są moje przemyślenia, doświadczenia własne czy z pracy z innymi ludźmi. To przetworzone informacje znalezione na różnych stronach, w miarę możliwości zrewidowane i sprawdzone. Ja te  dane „kupuję”, mnie ta argumentacja i liczby przekonują. Jeśli was nie…no bywa – nie musimy się zgadzać, możemy dyskutować 🙂

Mierzenie poziomu tłuszczu – czyli kiedy zobaczę mój 6-pak?

Dużo się ostatnio mówi o body fat – czyli procencie tłuszczu w organizmie. Na każdej siłowni jest Tanita, na większości stron o odchudzaniu można sobie pomierzyć poziom tłuszczu wpisując kilka podstawowych wymiarów ciała.

Generalnie….mało te pomiary są warte 🙂 Przypatrzmy się im bliżej:

  • Najdokładniejszymi metodami pomiaru są skan DEXA i mierzenie poprzez zanurzenie w wodzie. Niestety nie są to rozwiązania powszechnie dostępne.
  • Wagi domowe i tzw. Tanity działające na zasadzie impedancji elektrycznej są dość niedokładne (moja potrafi wskazywać wartości różniące się o 4% w przeciągu tygodnia). Urządzenia ta powstała z myślą o mierzeniu poziomu nawodnienia organizmu pacjenta przed operacją i mniej więcej to są wstanie zrobić dokładne 🙂 Nie jest to moja opinia, znalazłam takie komentarze na polskich i zagranicznych blogach kulturystycznych. Między innymi na forum bodybuilding.com, gdzie jest cały wątek poświęcony mierzeniu bf u kobiet, włącznie ze zdjęciami etc.
  • Mierzenie bf na podstawie wymiarów. Taka metoda jest np. Na  forum Vitalii. Wypełniasz całą tabelkę wymiarów, wpisujesz wagę, wzrost i otrzymujesz przybliżony procent bf. Szkopuł w tym, że tak na prawdę do obliczeń wykorzystane są tylko 4 dane z całej tej listy: obwód szyi, talii, bioder i wzrost. Nie ma znaczenia nawet waga! Nie muszę chyba tłumaczyć, że ani bardzo umięśniona kobieta, ani typowy skinny fat, czy chociażby kobieta z bardzo dużym biustem bądź nieprzeciętnie masywnymi nogami nie uzyska sensownego wyniku.
  • Metoda „na oko”, w brew pozorom może być całkiem dokładna. Szczególnie u osób z solidną masą mięśniową przy bf poniżej 25%, poziom tłuszczu można oszacować na podstawie widoczności poszczególnych mięśni.
  • KALIPER

I o kaliperze będzie trochę więcej. Kaliper, to plastikowy przyrząd, który kosztuje grosze, a przy odrobinie wprawy pozwala zmierzyć poziom tłuszczu dość dokładnie. Przy braku wprawy pozwala i tak na satysfakcjonujące mierzenie postępów w redukcji tłuszczu.

Jak to działa? Kaliperem mierzy się grubość fałdek skóry w różnych miejscach. Te dane wbijamy potem do internetowego kalkulatora i otrzymujemy przybliżony wynik bf. Na podlinkowanej stronie znajdziecie więcej informacji o tym jak i gdzie mierzyć fałdkę.

Mam w domu kaliper. Przyznam szczerze, że na początku obawiałam się o dużą niedokładność pomiaru. Jednak łapiąc tłuszczyk w paru różnych miejscach w okolicach punktu, który wskazują wytyczne uzyskiwałam praktycznie zawsze ten sam wynik z dokładnością do 1 mm. Robiłam kilka testów z wpisywaniem różnych danych do kalkulatora i przy moich wartościach 1 mm w każdym polu zmieniał bf całego ciała o 1%.

Warto zauważyć, że jeśli ktoś ma nietypową sylwetkę i nie gromadzi tłuszczu np. na brzuchu, tylko na plecach (jak ja) to powinien to uwzględnić przy mierzeniu. Dlatego też kaliper jest najdokładniejszy w rękach specjalisty, który potrafi dobrać metodę mierzenia do typu sylwetki.

I teraz kluczowe pytanie – jak to się ma do 6-paku?

Przyjęło się mówić (i to wskazują obrazki referencyjne), że mięśnie brzucha zaczyna być widać w okolicach 18-20% bf. Taka wartość dla okolic brzucha, oznacza fałdkę nad kością biodrową około 8-10 milimetrów (brzuch mierzy się poziomą fałdką nad kością biodrową i pionową fałdką koło pępka – więcej info na stronie z kalkulatorem bf). Innymi słowy jeśli jesteś ciekawa ile ci jeszcze brakuje do mięśni brzucha – złap się za fałdkę.

Jak to wygląda na przykładach zdjęciowych?

Tutaj pani z chyba najbardziej pożądaną widocznością mięśni brzucha – tak zwany „lekki zarys”. Jak widać fałdka skóry jest bardzo mała, w okolicach 1 cm. Szczególnie zwraca uwagę odtłuszczenie w okolicach pępka.

avg_acc77b778b66ac81c0ddc01dcbea5d57

Nie mówiąc już o pani za zdjęcia tytułowego, u której bardzo docięty brzuch wymaga skrajnie niskiego poziomu tłuszczu. Fałdka między jej palcami ma dosłownie kilka milimetrów.

To tak dla wszystkich pań z przeciętnym brzuszkiem, którym się wydaje, że 6-pak jest tuż-tuż. Prawie nigdy nie jest 🙂

A tutaj rónież w celach porównawczych redukcja Jodie Marsh:article-2088478-0F84050F00000578-285_634x306

article-2088478-0F84050F00000578-696_634x312

article-2088478-0F84050F00000578-556_634x307

I jak to się przekłada na wygląd całej sylwetki (zważcie, jaka ona jest drobniutka i malutka):

article-2088478-0F84486500000578-709_634x401 article-2088478-0F84486500000578-863_634x389

article-2088478-0F84486500000578-95_634x407

 

Na koniec jak zwykle moje starcze marudzenie, a mianowicie tabelka ze zdrowym minimalnym poziomem tłuszczu dla kobiet i mężczyzn w różnym wieku. Jak widać, u przedstawicielek płci pięknej primo – zdrowy poziom tłuszczu zmienia się z wiekiem i w okresie dojrzewania skacze z 16% do 19%. Secundo – oznacza to, że dla dorosłej kobiety poziom tłuszczu konieczny do uzyskania 6-paku (o ile twój typ budowy nie sprzyja wybitnie szczupłej talii) znajduje się poniżej zdrowego minimum (przynajmniej wg. tych oficjalnych tabelek). Dla wielu kobiet może więc (ale nie musi), być niemożliwy do osiągnięcia bez konsekwencji zdrowotnych.

Tak w ramach realizmu w odchudzaniu 🙂

image002

 

 

 

Jak wiedza na temat BF może pomóc w zdrowym odchudzaniu

Wątek zainspirowany pewnym wpisem na forum Vitalii. Dziewczyna wazy 60 kg, pisze, że jej bf to 20% i chciała by schudnąć do 50 kg.

No i co w tym złego?

Cóż. Przeanalizujmy na moim przykładzie. Ważę 63 kg. Moje BMI to 22.3. Pomiary kaliperem wskazują, że mój bf to pi razy oko okolice 20 (nadal wydaje mi  się to podejrzane, ale załóżmy, że tak jest dla potrzeb obliczeń). Przy takich założeniach mam 12.6 kg tłuszczu i 50.4 kg suchej masy. Już widzicie dokąd zmierzam?

Wyobraźmy więc sobie, że planuję schudnąć jak wiele kobiet, do dolnej granicy BMI przy moim wzroście, czyli do 53kg.

Czysto teoretycznie, w idealnym  świecie, powinnam chudnąć tylko z tłuszczu zachowując mięśnie (niemożliwe). W takim układzie, przy wadze 53 kg zostało by mi 2.6 kg tłuszczu, co przy mojej nowej wadze stanowiło by UWAGA tylko 5% tłuszu. To jest już poziom grożący kostnicą dla kobiety. Co jest najśmieszniejsze, to to, że już tyle w moim życiu ważyłam przy 168. Lepiej – ważyłam nawet 47 kg, czyli mniej niż (teoretycznie) moja sucha masa na dzień dzisiejszy. Dopiero to uświadamia, jak potwornie moje ciało było wtedy wyniszczone. Mimo, że jak wiele razy pisałam, wyglądało ok.

Tak więc, ile powinnam ważyć minimalnie? Zakładając jak powyżej, że nie tracę mięśni? Powiedzmy, że ten próg to 16% bf, który i tak jest już ryzykowny dla zdrowia. Proste równanie:

(12.6-z)/(63-z)=0.16 (dla mat cieniasów – masa tłuszczu po schudnięciu z kg dzielone przez nową wagę)

bla bla bla

z=3

Czyli teoretycznie to jest max, jaki powinnam schudnąć. Moja minimalna waga, zakładając, że obecny pomiar bf jest poprawny (w co wątpię) to 60kg.

Nieźle, nie?

Pewnie mało która kobieta zakłada, że jej minimalne zdrowe BMI to tak na prawdę 21.25 a nie 18.

To tak dla uświadomienia, dla dziewczyn o mocnej budowie dążących do super niskiej wagi. To jest osiągalne, ale to NIEWYKONALNE bez utraty solidnej porcji masy mięśniowej. Bo nasze ciało prędzej zeżre ostatnie mięśnie, niż pozwoli nam schodząc do tych 5% tłuszczu, jakie wyliczyłam na początku.

tumblr_n4kcwxCk4j1r48djso1_250